Wielu czytelników tego bloga może zastanawiać się, dlaczego rozwój odnawialnych źródeł energii idzie w Polsce tak powoli. Jak to jest, że skoro, OŹE są tak atrakcyjne niema chętnych, aby w nie inwestować?
Dzisiaj przedstawię drogę przez mękę polskiego obywatela, który chce pomóc Polsce uzyskać 15% energii ze źródeł odnawialnych.
Czytając popularną prasę, czy oglądając TV można odnieść wrażenie, że mało dziedzin gospodarki jest tak wspieranych przez państwo jak producenci energii odnawialnej. Dotacje, gwarancje zakupu, preferencyjne kredyty zielone certyfikaty itd. - Nic bardziej mylnego.
Załóżmy, że należymy do klasy średniej mamy duży dom, na którego dachu jest sporo miejsca na instalacje ogniw fotowoltaicznych przy pomocy, których będziemy produkować tak ponoć pożądaną zieloną energię.
I tu pierwsze zaskoczenie, jeżeli nasz dom nie jest wielkości hali TESCO i nasza inwestycja nie opiewa na kilkadziesiąt milionów nie mamy, co liczyć na dotacje, czy preferencyjne kredyty. Państwo wspiera dużych i nie bawi się w „dotowanie” małych. O monopole trzeba dbać.
Kolejny problem to sprawa sprzedaży energii, – chociaż zakład energetyczny teoretycznie musi ją od nas kupić to warunkiem jest posiadanie koncesji od URE i prowadzenia działalności gospodarczej – W normalnym kraju koncesjonuje się dziedziny gospodarki, które muszą być pod szczególnym nadzorem a nie te, które powinny się dynamicznie rozwijać. Widać u nas nie musi być normalnie.
Tu cytat z URE
„…Koncesjonowaniu podlega, zgodnie z brzmieniem cytowanego wyżej przepisu, każda działalność gospodarcza w zakresie wytwarzania energii elektrycznej w odnawialnych źródłach energii bez względu na wielkość mocy zainstalowanej źródła, czy też ilość energii wyprodukowanej w takim źródle. Obowiązkiem uzyskania koncesji na wytwarzanie energii elektrycznej objęte zostały zatem wszystkie przedsiębiorstwa energetyczne produkujące energię w odnawialnych źródłach energii. Źródła nieposiadające koncesji nie mogą wnioskować o wydanie świadectw pochodzenia oraz nie przysługuje im prawo żądania zakupu wytworzonej energii elektrycznej przez sprzedawcę z urzędu, a do czasu jego wyłonienia przez operatora systemu dystrybucyjnego, do którego sieci dystrybucyjnej są przyłączone.”
Koncesja nie jest wydawana z automatu i za darmo trzeba spełnić kilka warunków, zgromadzić kilkanaście załączników, uiścić opłaty i trochę poczekać na decyzje.
Jak widać sprawa znacznie się skomplikowała? Z prostej instalacji ogniw PV na dachu i sprzedaży prądu do energetyki w Polsce uruchamia się całą machinę biurokratyczną, które sprawia, że przedsięwzięcie nie będzie mało sensu. Dla przykładu w UK cała procedura sprowadza się do jednego podpisu na umowie z zakładem energetycznym, który zamiast rachunków przysyła nam czeki? Nawet dotacje nie są potrzebne wystarczy zlikwidować biurokracje i związane z nią koszty.
Czy naprawdę chcąc mieć kilka ogniw PV na dachu czy turbinę w ogrodzie musimy mieć konieczne działalność gospodarczą, składać deklaracje w ZUS i płacić na ten cel 800zł miesięcznie? Do tego WAT, Akcyza, koncesja – i rzeczywiście inwestycja w OZE nie będzie się opłacić. Ale niech rząd nie uprawia propagandy mówiąc, że wspiera alternatywne wytwarzanie energii ze źródeł rozproszonych, bo tego nie robi.
Jak słusznie zauważył czytelnik bloga o niku gawka „Patrząc realistycznie na motywacje prywatnych inwestorów, to największy potencjał kryje się w tzw średniej klasie,…” tu się zgodzę że siła kryje się w klasie średniej ale aby uruchomić ten potencjał przepisy muszą zostać zmienione!
rewelka wpis
OdpowiedzUsuńInteresujący wpis. Warto było tutaj zajrzeć
OdpowiedzUsuń